„Kiedyś musi być ten pierwszy raz”- głosi przysłowie.
To prawda. Każdy kibic żużla pojawił się na stadionie po raz pierwszy. Czy miał
lat 3, 5 czy 10, z pewnością było to dla niego przeżycie: te zapachy(a
właściwie ten jeden, jedyny, wyjątkowy, metanolowy), ten hałas(na początku,
potem uszy się przyzwyczajają), ten kurz… Czyli wszystkie mniejsze i większe
„smaczki” wiążące się ze „szlaką”.
Ja swojego „właściwego” pierwszego razu nie pamiętam, byłam za mała. Miałam
roczek, może mniej. Mieszkaliśmy wtedy blisko stadionu i obiekt ten często
służył jako cel spacerów, szczególnie, gdy spacerował ze mną tata. Oczywiście
to, jak tam było, wiem tylko z jego opowieści. Nie, nie bałam się. Nie
płakałam. Za to całkiem dobrze mi się na tym stadionie spało. Cóż, taki wiek.
Nie wiedziałam jeszcze, że lata później, już całkiem świadomie, wrócę tam i
będę mieć tyle wspomnień.
Potem nastąpiła długa przerwa… Aż do 2003
roku. Pewnego weekendu, wiedziona intrygującymi odgłosami dobiegającymi zza
okna, wypowiedziałam historyczne zdanie, które zaważyło na moim życiu: „Tato,
wybierzmy się na żużel! ”. Stało się tak, jak chciałam. Ten dzień nastąpił 31
sierpnia 2003 roku. To był mecz między Startem
(wówczas nazywającym się Dark Dog) Gniezno, a Kolejarzem Rawicz. Niedziela, piękna pogoda, a ja wybieram się ręka
w rękę z ojcem na stadion przy Wrzesińskiej.
Mama ostrzegała mnie: będzie głośno, będzie kurz, może być nudno. Być może
liczyła na to, że się zniechęcę, ale tak się nie stało. Hałas dał się oswoić,
kurz również. Nudno? A gdzie tam! Pamiętam też ten w pierwszym momencie
irytujący, potem oswojony i nawet podobający mi się zapach, który dziwnie mi
się kojarzył, kaleczący pierwotnie uszy odgłos zegara odmierzającego czas dwóch
minut… I to, że nie mogłam oderwać oczu od tego widowiska. Tak, dla mnie żużel
jest całym widowiskiem… I jest w tym widowisku coś pięknego.
To wtedy po raz pierwszy
usłyszałam nazwiska: Jabłoński, Linette, Gomólski, Staniszewski, Świderski, Dym. Nie przypuszczałam wtedy, że ci panowie (i wielu innych) staną
się moimi dobrymi znajomymi na długie lata. Start Gniezno wygrał tamten mecz 55:35. Do dziś mam pierwszy,
historyczny bilet z tamtych zawodów i program, a właściwie gazetę klubową,
którą rozdawano za darmo, z tabelą biegów na ostatniej stronie. Wypisana ręką
ojca… Ja się na tych rzeczach jeszcze wtedy nie znałam. Jest tam np.
interesujący zapisek „3 2 1 0”. To ojciec zapisał mi punktację poszczególnych
miejsc w danym biegu. Długo mi się te punkty myliły, np. kiedy jest 4:2, kiedy
3:3… Ale wszystko, ze spokojem, opanowałam.
A tamtego 31 sierpnia?
Na koniec cieszyłam się jak wszyscy z wygranej, może coś krzyczałam… Nie wiem,
czy to magia tamtego pierwszego, wygranego meczu zdecydowała, że wróciłam na
ten stadion i wracam ciągle, od 9 już lat, i mam nadzieję wracać jeszcze długo.
Teraz to już nie stadion, to drugi dom ze stałym miejscem na trybunach.
Niedziela, gdy Start ma mecz, a ja
nie mogę na nim być(jak zdarzyło się w tym roku)? Stracona! I pomyśleć, że
wszystko zaczęło się od jednego, niewinnego zdania…
___________________________________________________
Dzisiaj kolejna odsłona cyklu "Od Kibiców". Tym razem swoją historią podzieliła się z nami Panna Darcysia. Muszę przyznać, że mi ta notka bardzo się podoba! A Wam? :)
Jeśli chcecie podzielić się z innymi Waszymi zdjęciami/filmikami/historiami/pracami... wysyłajcie je na maila : aboutspeedway@gmail.com
"Unfortunately I have to suspend writing english notes for a few days. I have no time to translate my blog. Now, you can use Google Translator. Hope you don't mind it." - ddreamer :)
Dzięki!:)
OdpowiedzUsuńPiękna historia! :)
OdpowiedzUsuńTylko chcieć więcej takich kibiców!
Ja w sumie nie pamiętam dobrze swojej pierwszej wizyty na stadionie ;) Pamiętam tylko, że miałam może z 10 lat i wtedy bardziej jarała mnie jazda mojego wujka niż dopingowanie Stali Gorzów ;) http://with-nothing-to-lose.blogspot.com/ oraz http://speedway-cicho-sza.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńja swojego pierwszego razu tez nie pamietam bo bylam za mala
OdpowiedzUsuńtzn pamietam z kim bylam ale nic poza tym
pozniej mialam dluga przerwe
zaczelam sledzic mecze w radio i tv ale nie mialam z kim isc na mecz i dopiero w 2011 roku tak na dobre wkrecilam sie w kurz i zapach metanolu regularnie chodzac na mecze
Super:)Ten sport ma niespotykaną siłę w sobie, albo go pokochasz albo jej nie zauważysz nawet ...mnie , jak i was spotkało to pierwsze:))
OdpowiedzUsuń